niedziela, 4 maja 2014

cd lipiec 2011

Potem już wszystkim mówilismy żeby dzownili na tel Smoka bo zawał murowany. Stan małego się nie zmieniał, i wiadomo było że to dobrze że jest bez zmian a na poprawę trzeba około tygdnia zaczekać wtedy będzie wiadomo czy antybiotyk działa jak powienien. Aż nagle idziemy di szpitala, wchodzimy na IT do małego a lekarka na nas z mordą że tu jakas Pani wydzwania i rząda informacji o dziecku, oczywiście mamusia z zagranicy się odezwała! Lekarka powiedziała że nikomu po za nami nie udziela inf i jedynie co powiedział że tak bardzo ogólnie że leży że się leczy i tyle. I 5 razy dziennie smsy z IRL co i jak. I co mielismy pisać 5 razy dziennie bez zmian? że walczy o życie. Nikt tego nie zrozumie dopóki sam nie przeżyje. Ona do dziś tego nawet nie próbuje zrozumieć. Tego co ja jako matka przeżywałam. PO 6 chyab dniach lekarka powiedziala że jest o niebo lepiej że antybiotyk z całą pewnościa działa jak powienien że trafili. I że posocznica to nic innego jak sepsa ale że nie chciała nas dobijać i dlatego to tak nazwała licząc na to że nie zatrybimy że to to samo. Nogi się podemną ugieły ale dobrze zrobiła. Smsami nadal byliśmy bombardowani nawet takim jak : mam Cię błagać żebyś coś napisał? nawet Smok był wkurzony zarowno o te smsy jak i o ten telefon do szpitala. Potem nagle się poprawiło i po 13 dniach mogliśmy go wziąć do domu zszokowani że tak szybko. Przez 5 dni byliśmy najszczęśliwsi na świecie bo mały był  z nami w domu zdrowy. Mamunia wróciła. Ale wiekszość czasu spędzała z tamtym synem bo przyejchał z nią z IRL.
CO prawda wiedzieliśmy że czekają nas setki wizyt i innych wcześniaczych problemów ale i tak było super. A po 5 dniach trafliśmy znowu do szpitala... jakieś krwawienia lekarze orzekli że to pewnie gronowkeic wrćił -ja już miałam wizję smierci pomyślałam że on drugiej sepsy nie przeżyje... ale to szybko wykluczyli. Zaczeli szukac czegos w krzepliwości krwi. I znaleźli, wkońcu nas po 2 dniach przewieźli karetką na oddział hematologiczny i tam się dopiero zaczęło... masakra co ja się tam napatrzyłam.... na te dzieci jednego dnia włosy do pasa na drugi dzień łysa pała, w międzyczasie jakieś dziecko odeszło. Znowu kolejne przyszło niby z katarem czy inną pierdołą a "przypadkiem"wyszło że to jakiś nowotwór i to złośliwy. Do dziś mam traumę po tym oddziale, jak dzieciom coś jest to ja od razu mam wizje że to rak...
Na oddziale potwierdzili że mały ma hemofilię typu B postac ciężka , nic nie rozumiałam co do mnie mówią co to jest ta zakichana hemofilia? Ryczałam, pytałam usiłowałam zrozumieć, nie dlaczego jest chory ale jak mu pomóc i co ta choroba za sobą niesie.
Dziś już wiem że ten poród wcześniejszy uratował nam obojgu życie. Choroba nie jest łatwa do zniesienia ani dla nas ani dla niego ale żyjemy jakoś. Kocham go i życia sobie bez niego nie wyobrażam bo jest częścią mnie. Nie lubię jak teściowa bierze go na ręce od zawsze, wkurza mnie tym równie jak dobrymi radamii tym że nie rozumie i nie próbuje zrozumieć czym jest hemofilia. Ona nie wie co my przeżyliśmy i nigdy nie próbowała tego zrozumieć, ani tego jak czułam się jako matka patrząc na niego w inkubatorze i zastanwiając się ile z nami będzie- dzień? dwa, trzy? tydzień? czy dłużej a może do końca mojego życia. Ona też wtedy wyskakiwała  z tekstami wyślijcie zdjęcie i nie mogła zrozumieć że ja nie będe robić dziecku zdjęc w inkubatorze. Niby tłumaczyła się że ona wiedziała że będzie dobrze, ja też miałam taką nadzieję ale to nie było zachowanie na miarę tej sytuacji. Tak mam do niej o to żal.
Dziś jest dobrze ta historia wiele nas nauczyła, być może nas wzmocniła. Lepiej mi że ktoś jej wysłuchał choć nie każdy zrozumiał. Ale w obliczu tych faktów ja wiem że Bóg istnieje. To jest moja historia, moje świadectwo życia.
Po tej sytuacji powiedziałam nigdy wiecej zadnych dzieci, tesciowej po jakiejś dobrej radzie (to chyba jeszcze w ciązy było) wykrzyczałam żeby się modliła żeby przeżył a nie dobre rady dawała  bo więcej dzieci mieć nie będziemy. Ale Bóg chciał inaczej i dziś jestem mu wdzięczna i mam nadzieję że to nie ostatni cud narodzin w naszej rodzinie.
cd nastąpi....

3 komentarze:

mała czarna pisze...

Boże niektórym brakuje taktu nawet w takich sytuacjach!
Kurna teściowa sama jest matką, a nie ma za grosz wyobraźni!!
Zdjęcie? W takiej sytuacji??
A czy ona robiłaby zdjęcia? Wątpię!!
Ręce opadają...

stalina stalin pisze...

niektórzy robią dzieciom zdjęcia w inkubatorze, ja nie, mogłam ale nie chciałam to nie czas i miejsce na to. Co najlepsze twoerdziła że tak ona by zdjęcie zrobiła, ale jakoś w to nie wierzę.

Rivulet pisze...

Niby znam Waszą historię, ale i tak mam ciary... Dobrze że opisujesz to wszystko... I że mały jest z nami po tym wszystkim i możesz się nim cieszyć.
Na placu nie byliśmy bo K zaniemógł, mam nadz że za tydzień się uda :)

Prześlij komentarz