W tym tygodniu musimy się z Mysiem zgłosić na badania które robimy co 2 miesiące w poradni hematologicznej. Są to badania w kierunki przeciwciał na czynnik krzepnięcia krwi który dostaje dożylnie. (jeśli zrobią się przeciwciała lek nie działa a zamiennika nie ma i trzeba odczulać co trwa około 2lat) I nie boję się tych zakichanych przeciwciał że się zrobią (przynajmniej nie tak bardzo) ale boję się że znajdą mu jakiś nowotwór.. że coś mu jest. Za dużo napatrzyłam się na te chore na raka łyse dzieciaki jak Mysio kilka razy leżał na oddziale... część z nich odeszła, część nadal walczy o życie. Idąc tam już nie patrze, staram się nie widzieć tych dzieci bo nie umiem sobie z tym poradzić... wciąż myślę o nich o ich rodzicach,,, mam je przed oczami.... Za każdym razem gdy mam iść do tego szpitala na te badania boję się że trafimy na oddział że wydadzą na niego wyrok że coś mu jest po za tą hemofilią. Jak Ula (moja psiapsióła z lat przedszkolnych i przyszła chrzestna Kiko) tam leżała i walczyła o życie to jakoś tego tak bardzo nie widziałam, tych dzieci, cierpienia, wydawało mi się że to tylko takie sporadyczne przypadki. Po tym jak Mysio trafił n ten oddział (hemofilia jest chorobą krwi leczona jest na hematologii a ta jest razem z onkologią bo głownie nowotwory się tam leczy) to czułam się strasznie. Rozmawiałam z tymi rodzicami, którzy patrzyli na mnie jak by mnie chcieli pokroić że niby Mysowi to nic nie jest. Fakt dzis Bogu dziękuję za tylko hemofilię albo aż hemofilię. Fakt Mysio jest chory ale nie koniecznie trzeba myśleć że hemofilia jest śmiertelna (cho c być może, wytsraczy poważny wylew , wypadek dużo nie trzeba ale zyć z tym można). Żal mi było tych matek, zwłaszcza że często było tak że no jakies dziecko przyszło do okulisty na zwykłe rutynowe badanie a okazywało się "przy okazji" że ma raka, inne miała katar od 6 m i gorączke przynajmniej raz w tyg i też jakiś rak nosokrtani czy coś takiego, nie ważne. Nie chodzi mi o to żeby kogoś straszyć. To są moje schizy, strasznie męczące ale nic nie poradzę na to że tak jest. Nie nawidzę szpitali to mało powiedziane, ja dostaje histerii jak mam do jakiegoś iść. Jk leżałam na patologii ciąży to codziennie ryczałam że chce do domu, chwilami (bardzo krótkimi) ważniejsze było znalezienie się w domu niż wszystko inne, nawet ciąża. Wiedziałam że w domu jestem spokojniejsza. NIc nie poradzę na to że tak reaguje, dostaję histerii jak 2 latek któremu nie kupili lizaka. Wstyd się do tego przyznać ale szpital kojarzy mi się ze śmiercią , a taką piedoloną umieralnią. Nawet jak rodziłam Kiko (spoko dzień porodu plus 2 dni byłam nastawiona na to ) ale jak dowiedziałam się że mam zostać jeszcze 2 bo tak (chcieli zrobić n]badania na hemofilię, ale nie chciałam sie zgodzić na powtórkę bo wiedziałam że i tak musimy poechać w tym celu do por hematologicznej na szczegółówe badania) to dostałam spazmów. A dwie godziny później się okazało że Kiko ma zapalenie płuc (zachłysnął się wodami płodowymi) i czeka nas nie 2 dni a 10. Niestety ( może jestem wyrodną matką) ale ja się wypisałam na włąsne rzadanie bo musiałam a Kiko został. Raz że wiedziałam że Mysiowi tylko ja zrobię zastrzyk nikt inny wieć muszę iść, dwa Smok nie może być sam w domu (lęki z dzieciństwa do których nawet sam przed soba się nie przynajme, ale jak zostaje sam to sięga po alkohol, nie chciałam kusić losu bo był Mysio jeszcze) a trzy moja fobia. Jeździłam do niego rano i siedziałam do nocy. A opiekę nad nim monitorowała znajoma p.profesor z innego oddziału i znajoma położna.
I powinnam BOGU dziękować że nie pracuje w służbie zdrowia bo przysięgam że zwariowałabym. Widok kogoś chorego sprawia że mam go długo w sercu, muślach przed oczami, długo, bardzo długo. Dlatego jeżdząc do tego hematologa staram się nie patrzeć, wystarczą moje schizy że Mysio ma raka, tak teraz też się boję że wylądujemy na odddziale.... nienawidzę tego oddziału, tego widoku, zapachu, tego szpitala....
Boże nieskończenie dobry uwolnij mnie od tych lęków. I proszę nie dopuść do choroby nowotworowej w mojej rodzinie zwłaszcza u dzieci. Amen
3 komentarze:
Kochana!
Jesteś Mamą, nie ma w tym nic dziwnego że się martwisz,że zachodzisz w głowę.
Chcesz jak najlepiej dla swoich Dzieciaczków, bo One są sensem Twojego życia!
Ja też panicznie boję się szpitali,aż do obłędu.
Nawet jak odwiedzam kogoś z rodziny i wchodzę na oddział, zaraz mi słabo i mam wrażenie, że umrę...a jak nie umrę to zemdleję na pewno!
Jakaś fobia chyba:/
Przy każdym nawet najmniejszym przeziębieniu Małej, drżę że zostawią Ją w szpitalu...
Od urodzenia mieliśmy przeboje.. Urodziła się z naczynakiem na brzuszku,chwała Bogu jest to nowotwór niezłośliwy. Jak skończy 4lata możemy go usunąc.2tyg.po urodzeniu wykryli trzy czyraki pod paszką...potem krtań, i tak na zmianę...
Ale nie można myślec tak źle,bo wywoła się w końcu wilka z lasu...
Staraj się Kochana myślec pozytywnie!!!
Myślami i serduchem jestem z Wami! :*
Też mam cholerną szpitalofobię... Jak rodziłam chłopców to za każdym razem odsiadka w szpitalu 2 tygodnie i myślałam że zwariuję, potem psychicznie byłam wrakiem. Aż się boję co będzie tym razem, moje marzenie to wyjście po 2 dniach...
A w Prokocimiu byłam z Rafałkiem właśnie piętro nad onkologią (z zapaleniem płuc) i też się napatrzyłam, podobnie na mszach w kaplicy szpitalnej głównie dzieci stamtąd były i ryczeć się chciało...
3majcie się tam i jak coś to wpadaj później do mnie:)
Ja staram się myśleć pozytywnie, nie ściągać żadnych pesymistycznych wersji. Wierzę, że ma być dobrze, że wszystko dzieje się po coś i że ... tylko bez śmiechu proszę... kiedy poproszę Matkę Boską ze swojego komunijnego obrazka to spełni moje prośby.
Smok jako mąż i ojciec jeśli trzeba powinien umieć dać zastrzyk Mysiowi. Nie możesz być niezastąpiona. Wkurwiłabym się na Tomka jakbym była z jednym dzieckiem w szpitalu, a on będąc z drugim popijałby alkohol. Wrrrr.
Prześlij komentarz