Wiele wspomnien z mojego dzieciństwa jest dobrych ale sporo jest też tych smutnych. Moja Mama odkąd pamiętam jeździła na wózku inwalidzkim. Chorowała na stwardnienie rozsiane. Dziś rozumiem jaką ciężką walkę toczyła każdego dnia. Jaka była silna i dzielna. Nie poddawała się choc każdego dnia coraz bardziej traciła władzę i kontrolę nad swoim ciałem. Była jednak najwspanialszą Mamą na świecie. Dała mi wszystko co mogła. Zawsze zazdrościłam mojemu starszemu bratu że z nim Mama na spacery chodziła itd a ze mną juz sama nie dała rady, musiał jej ktoś pomóc. Kochała las, któremu w pewnien sposób się poświęciła wybierając Leśnictwo na studia i kończąc kierunek z wyróżnieniem. Ojciec też studiował leśnictwo to tam się poznali.
Jako mała dziewczynka chyba instynktownie nie siadałam Mamie na kolanach ( albo robiłam to rzadko) bojąc się że sprawie jej ból. Zawsze ją przytulałam. Ojciec długo walczył z choroba Mamy. Nie zostawił jej jak się dowiedział że jest chora, walczył i cierpiał razem z nią. Ale zabrakło mu siły, nie udzwignął tego. Potem było źle. Często jak sobie nie radził to mnie bił, wrzeszczał iw wyzywał. Mój brat juz wtedy mieszkał ze swoją żoną. Potem Ojciec też się pochorował i było jeszcze trudniej. 2 lata Mama z przerwami leżała w szpitalu... tyle rzeczy jej chciałam powiedzieć i nie zdąrzyłam... Zmarła jak miałam prawie 13 lat. Wtedy nie rozumiałam dlaczego, ale wiedziałam że już nie cierpi. Zwłaszcza po koszmarze jaki przeszła w szpitalu, a raczej Zakładzie opiekuńczo leczniczym. Gdzie często była np głodna bo nikt jej nie nakarmił... pielęgniarki wiedziały że leży, że nawet łyżki nie podniesie... Jeśli ona im wybaczyła to ja też. Choć cięzko mi sie pogodzić z tym że tyle musiała wycierpieć. Ojcu było cięzko patrzeć jak ukochana żona cierpi, bardzo cierpi...
21 kwietnia 2001 roku o godzinie 14.55 zmarła... odeszła do domu Ojca w Niebie.
Po śmierci Mamy po tacie było widać że cierpi, że chce do niej. Ale wiedział że jestem ja. Choc nadal zdarzało się że mnie bił poniżał to jednak był. Chyba rok pośmierci Mamy dowiedzieliśmy się że ma ogromnego nie operacyjnego tętniaka koło aorty. Lekarze powiedzieli to bomba zegarowa, może tykać lat 20 a może się Pan za godzinę przewrócić. Bomba tykała 5 lat i kilka dni poźniej 3 maja 2006 po peknieciu tętniaka, zapaści, śpiączce i On zmarł. Widziałam się z nim 3 dni przed śmiercią, pytał o wszystko tylko nie o mnie...
Miesiąc przed śmiercią był już nie do zniesienia, miałam go dość, mój brat miał to gdzieś albo nie umiał nic zrobić. Zdemolował w złości kuchnię, tym razem się nie ugiełam nie leciałam sprzątać przepraszając jedncześnie że zyję. Wezwałam policję, miałam dość. Postraszyli go, a on mi na to że za miesiąc to on umrze i z zegarkiem w ręku miesiąc później zmarł...
Był donrym człowiek, choć parę ładnych lat zamienił w koszmar. Nie udzwignął krzyża, był dla niego za ciężki nie szukał pomocy w Chrystusie.
Prawie 10 lat po śmierci Mamy zrozumiałam sens tego wszystkiego. Szukając pomocy u znajomej chyba 2 miesiące przed śmiercią ojca, ona widząc że nie wiele da się zrobić bo jestem nie pełno letnia powiedziała zostaw to Bogu. tylko Bóg coś na to poradzi i poradził , tata zmarł. Wiem że gdyby Mama żyła dłużej cierpiała by okrutne męki, ból poniżenie przez personel szpitala. Może Wam sie to wydac śmieszne lub nawet żałosne ale ja Bogu dziękuje za śmierć moich rodziców, za ich zycie też rzecz jasna. Po tylu latach ( mimo że wiadomo chciałabym żeby żyli) widzę że to było dobre dla mnie. Nie wiem gdzie bym była i cor robiłą gdyby żyli. Nie wiem czy dałabym radę się nimi opiekować. Było trudno ale jest dobrze, chocczasem dla ludzi jest dziwne (teraz juz mniej ale jak miałam 18 lat to była sensacja że nie mam rodziców bo wiadomo chata wolna, tylkomnie to jakoś nie bawiło)
Dziś wybaczyłam Ojcu, choć cięzko mi nadal mówić o nim tata. Zrozumiałam pewne sprawy. I to jak cięzko mu było, choc nie usprawiedliwiam jego zachowania.
W chwili śmierci ojca miałam 17 lat i 7 miesięcy. Teoretycznie prawna opiekę sprawował mój brat. Ale nie chciałm z nimi mieszkać. Mieszkałam sama, w domu rodzinnym rzadko go widywałam. Utrzymywałam się sama i dobrze na tym wyszłam bo się w 100 % usamodzielniłam.
Jezu Chryste dziękuję Ci za życie moich rodziców i za ich śmierć. Wieczne odpoczywanie racz im dać Panie... Amen.
4 komentarze:
Siedzę, czytam i ryczę...
Nie miałaś lekkiego dzieciństwa.
Masz w sobie mnóstwo wiary, miłości i takiego ciepła.
Wzruszyłaś mnie tym postem bardzo.
Dobrej nocy.
smutne :( naprawde wspolczuje :(
Jesteś naprawdę silna...
Az mam ciarki. Lzy.
Tak mi przykro...
Prześlij komentarz